wtorek, 29 września 2009

jablkowy festiwal

W obrebie miasta Kingsville lezy miasteczko Ruthven w przeciwienstwie do Kingsville oddalone od jeziora kilkanascie kilometrow. Tablica wyraznie oznajmia czym szczyci sie Ruthven; zlota medalistka http://en.wikipedia.org/wiki/Meghan_Agosta i oczywiscie jablkowym festiwalem http://www.town.kingsville.on.ca/tourist-info/apple-festival.php

Festival odbywa sie tradycyjnie na terenie farmy Colasanti (o czym w innej notce). Nieraz tam jestem "przelotem". Ciekawe miejsce. Tym razem zatrzymal mnie najzwyklejszy na swiecie korek drogowy. Nazjezdzalo sie towarzystwa tyle, ze az trudno bylo poznac ze to ciche i spokojne miejsce na mapie Essex County.
Policja dzielnie kierowala ruchem drogowym i za pozwoleniem przedstawicielki wladzy uwiecznilem ja "pstryknieciem". To jest jedyna impreza w roku gdzie niesamowicie trudno jest znalezc miejsce nawet na prowizorycznie przygotowanych parkingach.
Minelo sporoczasu zanim je znalazlem. Normalnie w tym miejscu nie ma zywej duszy.
Juz z daleka slychac bylo szum festiwalowy.
Oczywiscie podstawowa czynnoscia gosci festiwalowych jest najbardziej popularna czynnosc - jedzenie.
A dla dzieci szalenstwa w nadmuchanym "raju wariacji i wsciekan".
Maskotka festiwalowa chodzila to tu to tam zaczepiajac najmlodszych festiwalowiczow.
Zatrzymalem sie na dluzej przy jednym stoisku. Z daleka wygladalo na stoisko z ciastami i napojami. Jednak jakie bylo moje zdziwienie. Powyzej to ... swieczki. Tak. Swieczki w formie ciast, plackow, deserow i ...
... piwam, coli i deserow. Wyobraznia ludzka nie zna granic. Wyraznie zostalem mile zaskoczony.
To co podoba mi sie przy takich okazjach to konsekwentna edukacja spoleczenstwa o potrzebie myslenia o przyszlosci. Szczytne mysli i hasla a jednak ludzie na serio traktuja ten temat.
Powyzej zabudowania farmy Colasanti http://www.colasanti.com/ tzw. atrakcji turystycznej regionu (o czym w jednej z nastepnej z notek).Pomysl z oponami samochodowymi jako hustawki jest stary jak sama opona. To jednak wydanie zasluguje niewatpliwie na uwage.
Nie ktore stoiska przyciagaly mniej inne wiecej mojej uwagi. W poprzedniej notce pisalem o autorce ksiazki dla dzieci. To stoisko (powyzej) rowniez przyciagnelo moja uwage.
Na scenie festiwalowej Crystal Gage jak zwykle podniosla z siedzen nawet najstarszych festiwalowiczow. http://www.crystalgagefanclub.com/index.php Zapraszana jest ona na wiele podobnych imprez . Byla rowniez na pomidorowym festiwalu o ktorym pisalem jakis czas temu.
No i oczywiscie maskotka tym razem zaczepiajaca starszych nieco festiwalowiczow.
Kolyski tez nie zabraklo.
(-)

poniedziałek, 28 września 2009

winnice Aleksandra

Zupelnie bylbym zapomnial o winnicy Aleksandra. Takze teraz o winnicy a jablkowym festiwalu przy nastepnej notce.
A bylo to tak. Pewnego dnia (kilka dni temu) natrafilem na informacje o Farm Hiker Tour po okolicy znaczy sie po Essex County. Jednym z hostow byl wlasnie Aleksander ze swoimi winnicami. Krotkie zastanowienie i krotka decyzja. Jade.
Byla przepiekna pogoda, kompletnie inna jak dzisiejszego dnia. Winogrona mienily sie w sloncu.
Przybylem na miejsce tak jakos w poludnie. Pierwsze wrazenie z glownej drogi (wchodzac na obejscie), kompletnie niepozorna winnica.
Tuz za winnica bialych winogron przyjemny, powiedzialbym rodzinny klimat otoczenia "zaproszal" do udzialu w imprezie jakby nie bylo alkocholowej (tak, tak) z testowaniem wina wlacznie.
Na stolikach pod namiotami (w cieniu) skromna ale bardzo przyjemna dekoracja. Broszurka przybliza troche informacji co i jak piszczy miedzy kisciami winogron. Reszte juz za chile dopowiedzial sam Aleksander. http://www.aleksanderestate.com
Zebralo sie nawet sporo ludzi. Proponuje zwrocic uwage na (powyzej) na starsza pania w kapeluszu w czarnym zakiecie i takiej jakby niebieskawej spodnicy. Jak sie po czasie okazalo to byla dziennikarka lokalnego magazynu o producentach zywnosci (zapomnialem tytul). Kobieta dzielnie pstrykala zdjecia i zadawala mnostwo pytan zapisujac odpowiedzi w swoim notatniku.
Aleksander rozpoczal od krotkiego przedstawienia historii powstania winnic. Jak sie okazalo Polacy przybyli w te okolice lekko ponad 20 lat temu.
Wlasciciel winnic okazal sie niebyle jakim znawca tematu, objasniajac szczegolowo proces wzrastania krzakow winogron w tym cala technolegie przerobu owocow na wino.
Na swoich winnicach posiada kilka gatunkow winogron z ktorych wyrabia kilka gatunkow win. Niektore z nich otrzymaly wyroznienia i nagrody.
Ciekawostka jest stojacy nieopodal maszt antenowy jako (jak to oznajmil Aleksander) znajdowalismy sie na najwyzszym wzniesieniu calego regionu; ponad 40 metrom ponad poziom jeziora Erie.
Juz za chwile bylismy wszyscy na samym wierzcholku wzniesienia na granicy z inna posiadloscia, sadem. Wyraznie jablka byly juz dojrzale. Czas na zbiory. No tak. Przeciez kilka dni pozniej pojechalem w inne miejsce na festiwal jablkowy.
Z tej wysokosci rzeczywiscie widac wzniesienie czego nie bardzo mozna bylo dostrzec od strony namiotow.
Juz na zakonczenie typowe jak dla dziennikarzy "zagranie". Pozorowana rozmowa wlasciciela winnic z dziecmi, ze niby objasnia im co i jak w przerobce winnych rosli na trunki wyskokowe.
Tak czy owak. Mialem dobry czas.
(-)

niedziela, 27 września 2009

Hope in Springtime

Nadzieja na Wiosne (w wolnym tlumaczeniu) to ksiazka Kimberly Seguin (na zdjeciu ponizej) z LaSelle, Essex County, Ontario, Canada.
Opowiesc moja zaczyna sie od pojawienia sie na Ruthven Apple Festival (Festiwalu Jablkowym w Ruthven o czym w nastepnej notce). Przechadzajac sie to tu to tam wsrod przeroznych stoisk juz pod koniec mego pobytu zupelnie na uboczu natrafilem na stoisko ktore kompletnie inaczej wygladalo. Pierwsze skojazenie moje bylo, ze to jakas "religijna sprawa". Jednak mylilem sie bardzo.
"It's time for a little bit of hope. Hope In Springtime". Przeczytalem z daleka napis na tej tabliczce i skojazylem sobie z odrobina nadzieji podczas wiosny. Jak to sie ma do czasu jesieni w ktorej wlasnie znajdujemy sie? Chwila zastanowienia wystarczyla aby przelamac sie i bardziej zainteresowac sie "zjawiskiem" przede mna.
Okazalo sie ze to Kimberly Seguin z LaSelle (oczywiscie przedstawilismy sie), autorka ksiazki dla dzieci, ktora wlasnie trzymala w rekach, ksiazki o tytule "Hope In Springtime". I napis oczywiscie nawiazywal do nadzieji ale nie tylko na wiosne. Jak sie okazuje Kimberly jest wlascicielka wlasnej firmy wydawniczej. Ta firma wydala jej wlasna ksiazke. W rozmowie wyraznie zaprosila mnie do wyrazenia mej checi do uslyszenia w jaki sposob mozna samemu zalozyc wlasna firme wydawnicza. Ja jednak zainteresowalem sie innymi aspektami. Co ja sklonila do napisania tej ksiazki? O czym jest ta ksiazka? Na jakich zasadach funkcjonuje jednoczesnie jako autor i czlowiek biznesu?
Firma nazywa sie Bravery Publishing.
My Company name was derived from the names of my two children. They are my life, my heart and my inspiration. Brady and Avery are the reasons I strive to be the best that I can be. I once read that "God's gift to man is life, and man's gift to God is what he does with it." I know time is precious and within this short life I want to give back a really great gift!
(w wolnym tlumaczeniu)
Nazwa mojej firmy pochodzi od polaczenia imion moich dzieci. Oni sa moim zyciem, moim sercem i inspiracja. Brady i Avery sa natchnieniem dla mnie byc najlepsza jak tylko moge. Razu pewnego przeczytalam "Boga podarunek dla czlowieka jest zycie a podarunkiem czlowieka dla Boga jest co z tym zyciem czlowiek zrobi". Wiem ze czas jest wyjatkowy i podczas tego krotkiego zycia pragne podarowac (odwdzieczyc sie) naprawde wspanialy podarunek.
Ciekawostka sa ilustracje do ksiazki. Przedstawiaja jej wlasna rodzine. Dziewczynka na zdjeciu jest jedna z jej dzieci. Ksiazka opowiada niesamowita historie z zycia jej babci z czasow recesji w latach 30-tych. Krotko mowiac moral z ksiazki to nadzieja na lepszy swiat, swiat ludzi czulych na innych ludzi potrzeby.
To jest pierwsza ksiazka Kimberly. Nosi sie z zamiarem wydania nastepnej. Nie posiada jednak wizji rozbudowania swojej firmy wydawniczej. Zalozyla ja przedewszystkim poto aby uniknac problemow i przeciwnosci zwiazanych z tzw. "rynkiem wydawniczym". Kimberly jest zywym dowodem na to ze mozna. Jest gotowa odpowiedziec na kazdy email, na pytania w jaki sposob samemu zalozyc firme wydawnicza.
(-)

sobota, 26 września 2009

spacer po parku w Wheatley

Wheatley (Chlitli - po H, l to nie l jak w slowie "latawiec" tylko l jak w slowach "bylo latwo zlapac lotra") jest mala miejscowoscia na granicy counties Essex i Chatham-Kent w obrebie tego ostatniego. Liczy okolo 1700 mieszkancow. Urocze miejsce z jedynym swietlnym skrzyzowaniem.
Udalem sie w tamte strony zrelaksowac sie w Wheatley Provincial Park.
http://www.ontarioparks.com/english/whea.html
Ponizej jedyne swietlne skrzyzowanie w miescie.
Na ulicach "ani zywego ducha". To typowy obrazek dla malych miejscowosci polozonych z dala od jakiegokolwiek centrum uwagi turystow tudziez innych przedstawicieli "mocnych wrazen". Za to przychylnosc i cieplo bijaca od kazdego napotkanego czlowieka urzeka swoja niepowtarzalnoscia. W zadnym innym miejscu (wielkim) czlowiek nie jest tak otwarty na drugiego czlowieka jak wlasnie w takich malych miejscowosciach.
Pojazd pozostawilem po drugiej stronie skrzyzowania z otwartymi oknami i nawet kluczykami w stacyjce. 100% pewnosci ze nikt nawet nie zatrzyma sie obok takiego pojazdu. Czy dlatego, ze nie ma nikogo na ulicy, czy tez z zupelnie innego powodu? Zero stresu. Zero frustracjii.
Po chwili wrocilem do pojazdu i dalej w droge. Moze ze trzysta metrow za "centrum" miasta znak kierujacy w strone parku.
Skrecilem z glownej drogi w prawo na skrzyzowaniu i juz po chwili przekraczalem granice parku.
Nagle minela mnie kawalkada rekreacyjnych pojazdow. Ja swoj pojazd zostawilem przed granica parku na poboczu. Spacer po parku rozpoczalem zanim przekroczylem jego granice (tak dla podniesienia poziomu dobrego cholesterolu).
I dobrze zrobilem. Niewatpliwie stracilbym taka okazje uwiecznic mego przyjaciela na zdjeciu. Przelecial tuz nad moja glowa i usiadl na kwiatkach (ponizej) tej rosliny.
Chwile potem spostrzeglem po prawej stronie drogi rosline, ktorej owoce w niczym przypominaly mi cokolwiek widzialem do tej pory. Na zdjeciu tego dobrze nie widac jednak to nie sa zielone kwiaty. Zdecydowanie to owoce z nasionami w srodku.
Idac dalej droga zaglebila sie w gestwinie zieleni. Wiekszosc roslin to okazy lisciaste, znaczy ze juz za kilka tygodni zacznie to wszystko zmieniac swoje barwy i w koncu liscie opadna tuz przed zima.
Jeszcze raz po prawej stronie drogi dostrzeglem pierwsze (wspomniane przed chwila) zmiany kolorow. Zdecydowanie jesien przybyla; ta naturalna bo kalendarzowa juz jest od kilku dni.
Juz w srodku gestwiny zachwycila mnie platanina odnog roslin. Wyglad niesamowity a w okolo cisza tylko cykady i pojedyncze glosy ptakow.
Park posiada pola namiotowe. Aby tam dotrzec trzeba skrecic w lewo z glownej drogi (asfaltowej) i znaki dalej pokieruja. Ja jednak poszedlem dalej.
I tuz za zakretem wylonil sie budynek administracji parku a przed nim kolejka mijajacej mnie przed chwila kawalkady rekreacyjnych pojazdow. Jak sie pozniej okazalo nie przyjechali oni aby relaksowac sie jak ja tyle tylko aby skorzystac z serwisu obslugi kamperow. Przyznam sie, ze mialem ochote porozmawiac z tymi ludzmi. Coz, byli zajeci a ja spragniony spaceru relaksujacego.
W nastepnej chwili zostalem "wynagrodzony" tym oto (ponizej) "bliskim spotkaniem trzeciego stopnia". Aby zrobic to zdjecie rozciagnalem sie jak dlugi na srodku drogi asfaltowej. Zyjatko dzielnie pozowalo do zdjecia. Dziekuje ze jestes zielona kreaturo (w pozytywnym tego slowa znaczeniu - od skreowania, stworzenia).
Po obu stronach drogi tysiace jesiennych kwiatow umilaly mi spacer. Ale i wiatr nasilal sie coraz wiekszy. Po lewej stronie coraz wiekszy szum jeziora dawal o sobie znac.
Jeszcze jedno zdjecie kolorow jesieni jakze jeszcze w "powijakach".
Nagle wylonily sie pierwsze zabudowania piknikowe. Jak sie potem okazalo w parku bylem jedyna osoba spacerujaca. Doslownie nikogo. Jak juz pisalem myslalem ze ci "kamperowcy" przyjada za mna w glab parku. Pomylilem sie jednak. Bylem sam w parku. Mialem wrazenie, ze park istnieje wylacznie dla mojej przyjemnosci.
Szum jeziora nie dawal mi spokoju. Swoje kroki skierowalem w strone wody. Za kazdym krokiem sila wiatru nasilala. Jakie bylo moje zdumienie pomieszane z respektem dla sil przyrody kiedy ujrzalem taki (ponizej) obrazek. Przewalajace sie fale jeziora na moich oczach zabieraly polacie ladu. To iglaste drzewo zpewnoscia jeszcze kilka dni temu spokojnie roslo sobie na skarpie. Dzisiaj zwalone pochylalo sie w strone szalejacej wody jakgdyby oddajac jej swoja czesc zycia.
Przez moment pomyslalem o kataklizmach powodziowych. Ogarnela mnie nieopisana wprost wdziecznosc ze moge sucha noga stapac po ziemi. Przede mna rozposcieral sie polnocny brzeg jeziora Erie.
Zamyslony poszedlem dalej.
Kilkaset metrow dalej zszedlem ponownie ku wodzie aby podziwiac zmieniajacy sie krajobraz brzegu doslownie "na moich oczach".
Po chwili przerwy idac dalej natrafilem na ciekawy element parku po prawej stronie drogi; mostek ktory prowadzil na druga strone nad obszernym rozlewiskiem wody. Rozszalale jezioro (w tym czasie) znajduje sie po lewej stronie drogi (to tak dla orientacji).
I kolejne zabudowania piknikowe parku z miejscem zabaw dla dzieci.
Nieopodal tego miejsca "kulturalne miejsce posiedzen"; bardzo czysto bez chocby jednej muchy typowej dla takich miejsc.
Maszerujac dalej zaczalem domyslac sie, ze zblizam sie do konca parku. Teren zaczal sie zwezac. Gdzies tam miedzy drzewami widoczne byly jakies zabudowania czy cos takiego.
Nie mylilem sie. Jeszcze kilkanascie krokow i wyszedlem na odkryty teren. Ponizej widoczne na zdjeciu jest "przejscie" sucha noga na druga strone. Przeszedlem wiec. Odwrocielem sie i pstryknalem to zdjecie.
Za moimi plecami rozciagal sie prywatny teren pola kampingowego juz poza granicami parku. Zawrocilem wiec. Potrzebuje w tym miejscu stwierdzic ze park nie jest rozlegly jednak posiada swoje niewatpliwe piekno. Idac w strone wyjscia/wejscia do parku upajalem sie swiezym powietrzem oraz cisza zmacona tylko szumem wody i spiewem ptakow.
Idac dalej nagle natrafilem na bardzo interesujacy szczegol. Sciezka odchodzaca od asfaltu dokladnie zakrytego roslinnoscia. Sciezka prowadzila do nikad urywajac sie nagle na skraju urwiska. To dzialanie szalejacych fal jeziora Erie.
Nawet asfalt w tym miejscu rozmywany jest przez strumienie wody tworzone podczas ogromu sezonowych deszczy (taki wnisek wyciagnalem). Ale co to za zapomniana droga? Z pewnoscia kiedys nia byla. Juz po chwili rozwialy sie wszelkie watpliwosci. To byla faktycznie droga prowadzaca przez park tyle tylko ze zostala "porwana" przez jezioro - przestala po prostu istniec. Wybudowana zostala zatem nowa droga zdala od brzegu jeziora.
A oto i skrzyzowanie tych drog; starej juz nie istniejacej na jej koncu (na wprost) i nowej skrecajacej w prawo.
Ponownie mile spotkanie z fruwajacym stworzeniem.
Po chwili drogowskazy skierowaly mnie do wyjscia z parku.
To byl wspanialy relaksujacy spacer po prowincjonalnym parku w Wheatley. Tuz za jego granicami pstryknalem jeszcze jedno zdjecie lodzi stojacej w jakiejs szopie czy opuszczonej stodole, czekajacej na swoja renowacje tak jakby wolajacej o pomoc, o zlitowanie sie.
(-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...